20 kwietnia' piątek.
Drastyczna zmiana planów. Nie dojechałyśmy dziś do Braszowa. Z powodu, że Rumunia nie jest w strefie Schengen stałyśmy 2 godz. na granicy ukraińsko-rumuńskiej. Fakt, że jesteśmy z UE nie miał żadnego znaczenia, byłyśmy tak samo kontrolowane jak wszyscy. Kontrole graniczne to zmora. Powinny zniknąć raz na zawsze na całym świecie.
Na nocleg zatrzymałyśmy się w Brosteni (Broszteni). To wioska na trasie do przełęczy Bicaz położna nad malowniczą rzeką Bistrica, przy trasie 17B. Na rzeką bardzo rozrywkowe wiszące mosty. Drogi są jak na razie przyjemnie gładkie, a krótkie łatane wielokrotnie odcinki i sporadyczne dziury można łatwo wybaczyć jak się właśnie przejechało całą Ukrainę. W górach jedzie się więc przyjemnie, a widoki są odlotowe, choć kierowca niewiele z tych cudowności może obejrzeć, bo musi uważać aby nie odlecieć na kolejnym zakręcie, albo nie przejechać zamyślonej krowy.
Rumunia wiosną magiczna. Oprócz kwitnących drzew i krzewów, piękna, ornamentalna architektura domów wiejskich z fantazyjnymi okiennicami i ścianami pokrytymi gontem. Do tego bardzo oryginalne bramy wjazdowe i wszechobecne wieżyczki.
Od granicy jechałyśmy na zachód przez miejscowość Sucevita, gdzie miałyśmy nocować. Polecamy to miejsce. Zupełnie zaskoczył nas warowny klasztor, o którym niewiele się można dowiedzieć w przewodnikach, poza tym, że jest, aż tu nagle widzisz taki ogrom. Nie sposób się przy nim nie zatrzymać. A w środku na ścianach zewnętrznych świątyni malowidła tak jak w klasztorze Moldovita, tylko w gorszym stanie. Nie można niestety fotografować.
Klasztor Moldovita natomiast był tylko dla nas. Przywitał nas skąpanym w słońcu dziedzińcem i ciszą. A w tej ciszy śpiew ptaków i tylko przytłumione lokalne dźwięki prac klasztornych. Raj. Zero turystów. Świątynia nie do opisania. Trzeba ją po prostu zobaczyć.
Karpaty rumuńskie jakby bardziej strome, nawet te niższe zielone partie łąk na których wypasają się owce, wydaja się wyzwaniem wspinaczkowym. Trzeba było zobaczyć w jakiej karkołomnej pozycji stał na tym zboczu mały konik z wozem pełnym obornika, który rozrzucał tutejszy góral. Medal dla konia.
Kolory w Rumunii całkowicie odmienne od ukraińskich wszechobecnych błękitów. Królują tutaj domy w kolorze: miętowy i turkusowy na tle całej palety brązów, a w okół nich radosne zielenie kwietnia w towarzystwie kwitnących na biało drzew w ogrodach i na miedzach. I znowu, turyści na ogół tylko miejscowi o tej porze roku. Idealnie!
Drastyczna zmiana planów. Nie dojechałyśmy dziś do Braszowa. Z powodu, że Rumunia nie jest w strefie Schengen stałyśmy 2 godz. na granicy ukraińsko-rumuńskiej. Fakt, że jesteśmy z UE nie miał żadnego znaczenia, byłyśmy tak samo kontrolowane jak wszyscy. Kontrole graniczne to zmora. Powinny zniknąć raz na zawsze na całym świecie.
Na nocleg zatrzymałyśmy się w Brosteni (Broszteni). To wioska na trasie do przełęczy Bicaz położna nad malowniczą rzeką Bistrica, przy trasie 17B. Na rzeką bardzo rozrywkowe wiszące mosty. Drogi są jak na razie przyjemnie gładkie, a krótkie łatane wielokrotnie odcinki i sporadyczne dziury można łatwo wybaczyć jak się właśnie przejechało całą Ukrainę. W górach jedzie się więc przyjemnie, a widoki są odlotowe, choć kierowca niewiele z tych cudowności może obejrzeć, bo musi uważać aby nie odlecieć na kolejnym zakręcie, albo nie przejechać zamyślonej krowy.
Rumunia wiosną magiczna. Oprócz kwitnących drzew i krzewów, piękna, ornamentalna architektura domów wiejskich z fantazyjnymi okiennicami i ścianami pokrytymi gontem. Do tego bardzo oryginalne bramy wjazdowe i wszechobecne wieżyczki.
Od granicy jechałyśmy na zachód przez miejscowość Sucevita, gdzie miałyśmy nocować. Polecamy to miejsce. Zupełnie zaskoczył nas warowny klasztor, o którym niewiele się można dowiedzieć w przewodnikach, poza tym, że jest, aż tu nagle widzisz taki ogrom. Nie sposób się przy nim nie zatrzymać. A w środku na ścianach zewnętrznych świątyni malowidła tak jak w klasztorze Moldovita, tylko w gorszym stanie. Nie można niestety fotografować.
Klasztor Moldovita natomiast był tylko dla nas. Przywitał nas skąpanym w słońcu dziedzińcem i ciszą. A w tej ciszy śpiew ptaków i tylko przytłumione lokalne dźwięki prac klasztornych. Raj. Zero turystów. Świątynia nie do opisania. Trzeba ją po prostu zobaczyć.
Karpaty rumuńskie jakby bardziej strome, nawet te niższe zielone partie łąk na których wypasają się owce, wydaja się wyzwaniem wspinaczkowym. Trzeba było zobaczyć w jakiej karkołomnej pozycji stał na tym zboczu mały konik z wozem pełnym obornika, który rozrzucał tutejszy góral. Medal dla konia.
Kolory w Rumunii całkowicie odmienne od ukraińskich wszechobecnych błękitów. Królują tutaj domy w kolorze: miętowy i turkusowy na tle całej palety brązów, a w okół nich radosne zielenie kwietnia w towarzystwie kwitnących na biało drzew w ogrodach i na miedzach. I znowu, turyści na ogół tylko miejscowi o tej porze roku. Idealnie!
No poza zdrościć... Buty ładne na drewnianym tarasie...
OdpowiedzUsuńTo nie taras, to wiszący mostek nad rzeką wijącą się wzdłuż drogi. Miałyśmy kilka takich mostków aż w końcu przy jednym zatrzymały śmieszne się i Mariola bohatersko doszła do połowy mostu a ja uwieczniłem to na filmie :)
UsuńAle macie fart! Zero turystów to największe szczęście w takich okolicach i wyprawach. Czekam na więcej.
OdpowiedzUsuń